Forum www.piszemykonstytucje.fora.pl Strona Główna www.piszemykonstytucje.fora.pl
Obywatelski projekt konstytucji
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czy demokracja jest najlepszym z ustrojów?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.piszemykonstytucje.fora.pl Strona Główna -> Założenia do Konstytucji
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 19:22, 05 Sty 2016    Temat postu: Czy demokracja jest najlepszym z ustrojów?

Zdaję sobie sprawę, że zadawanie pytania, jak w tytule niniejszego wątku, a już zwłaszcza wahanie się co do udzielenia na nie odpowiedzi pozytywnej, wzbudzić może liczne kontrowersje. Najłatwiej jest wówczas zacytować Winstona Churchilla, który miał powiedzieć, że „demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”.
Łatwo jest także uznać zastrzeżenia co do mechanizmów demokratycznych za krytykę aktualnie rządzących i ich wyborców, w myśl hasła: „Gdy rządzili twoi ulubieńcy, to nie narzekałeś na demokrację!”. Cóż mogę napisać… Swoje zastrzeżenia co do funkcjonowania demokracji w Polsce oraz polskiego sposobu rozumienia jej mechanizmów formułuję od dawna i dostawałem za to po głowie zarówno od zwolenników byłej władzy (gdy wygłaszałem swoje tezy np. w roku 2013 czy 2014), jak i od sympatyków obecnej władzy (gdy wygłaszam je dziś). Swojego zdanie nie zmieniam.

Nie budzi chyba wątpliwości, że wszyscy chcielibyśmy dla Polski jak najlepszego ustroju. Czy jest nim demokracja? Moim zdaniem – niekoniecznie. W każdym zaś razie, na pewno nie demokracja większościowa. Problem bowiem leży w tym, że pojęcie demokracji można rozumieć wielorako.
W pierwszej jednakże kolejności należałoby się zastanowić, co sprawia, że dany ustrój jest dobry, albo zły. Jeżeli pod pojęciem „ustroju” rozumiemy sposób podejmowania kolektywnych decyzji przez wspólnotę polityczną, jaką jest państwo, to logiczna wydaje się odpowiedź, iż najlepszym ustrojem jest taki, który umożliwia podejmowanie jak najlepszych decyzji kolektywnych.
W tym miejscu jednakże pojawia się pytanie: W jaki sposób oceniać, które decyzje są dobre, a które złe? Kto ma to oceniać? Jestem zdania, że żaden człowiek nie jest zdolny do dokonania obiektywnej oceny tego, co najlepsze dla całego państwa. Jako ludzie, jesteśmy omylni i popełniamy błędy, często tragiczne w skutkach. Jedni z nas popełniają ich więcej a inni mniej, ale fakt pozostaje faktem. Ponadto, decyzje podejmujemy kierując się własnym interesem, który nie musi być zbieżny z interesem innych. Jak rozwiązać ten problem?
Moim zdaniem, każda decyzja powinna być podejmowana przez osoby, które poniosą za nią pełną odpowiedzialność. Jeśli decyzja będzie dobra, to osoby te osiągną zysk; jeśli zaś będzie zła, to poniosą stratę. Taki układ stanowi najsilniejszą motywację do tego, aby trzy razy porządnie się zastanowić, zanim podejmie się decyzję. Dzięki niemu, nawet niezbyt inteligenta osoba jest w stanie dojść do w miarę sensownego rozwiązania, gdyż świadomość, iż w razie błędu dostanie do głowie, przemawia nawet do najsłabszych umysłów. Zaznaczyć przy tym muszę, iż pod pojęciem „podejmowania decyzji” rozumiem konieczność uzyskania zgody takiej osoby, a nie jedynie zapytanie jej o danie, które może być następnie zignorowanie przez faktycznych autorów decyzji.

Przekładając powyższe na kwestie ustrojowe…
W monarchii absolutnej, król podejmował decyzje (np. o podniesieniu podatków aby opłacić wojsko, które chciał wysłać na wojnę), ale nie dotykały go negatywne konsekwencje tych decyzji. Podatki musieli płacić ci, którzy decyzji nie podejmowali i którzy nic nie zyskiwali na tym, jeśli decyzja okazywała się słuszna. Jeśli król ruszał na wojnę, to ginęli na niej jego poddani. Jeśli wojna została wygrana, zyski z tego tytułu zgarniał król; jeśli została przegrana, on sam nic nie tracił (poza prestiżem i honorem).
Tego rodzaju mechanizm nie mógł prowadzić do podejmowania przez króla dobrych i przemyślanych decyzji, gdyż brak było do tego motywacji w postaci zagrożenia konsekwencjami błędnej decyzji. Rzecz jasna, zdarzali się też królowie, którzy podejmowali słuszne decyzje i potrafili w nich uwzględniać interes swoich poddanych. Działo się tak jednak nie z powodu tego, że monarchia była dobrym ustrojem, ile raczej dzięki osobistym przymiotom króla. Innymi słowy – jeden król był mądry i podejmował dobre decyzje, choć ustrój monarchii mu w tym nie pomagał; inny zaś król mądry nie był i podejmował złe decyzje, w czym ustrój monarchii mu nie przeszkadzał. Wniosek? Wszystko zależało od osoby króla a nie od korzyści płynących z ustroju monarchii jako takiej.

Na pierwszy rzut oka, niewątpliwym plusem demokracji w stosunku do monarchii absolutnej, było poszerzenie liczby osób podejmujących decyzje. Nie była to już jedna osoba, lecz 50 % + 1. Czy zmiana faktycznie była korzystna? Obawiam się, że nie całkiem a demokracja większościowa nie jest wolna od wady, o której pisałem powyżej.
Teoretycznie, demokracja to rządy ludu. Ja rozumiem pod tym pojęciem rządy wszystkich, a nie tylko większości. Jeśli rządzi większość, to znaczy tym samym, iż mniejszość nie ma nic do gadania. Mniejszość nie bierze więc faktycznego udziału w podejmowaniu decyzji, choć może ponosić ich negatywne konsekwencje. W rezultacie, większość może bardzo łatwo przekształcić się w „zbiorowego, absolutnego monarchę” a rola mniejszości w demokracji niewiele różnić się od roli poddanych w ramach monarchii absolutnej. I jedni, i drudzy poddani są władzy i mają siedzieć cicho.
Pół biedy w sytuacji, gdy negatywne konsekwencje decyzji podejmowanych przez większość ponosić będzie zarówno większość, jak i mniejszość. Wówczas można powiedzieć, że większość, dotknięta konsekwencjami własnych decyzji, zmądrzeje na przyszłość, czego dobrodziejstwa odczują wszyscy. Tragedia zaczyna się jednak wtedy, gdy większość odkryje, że może podjąć decyzje, których wszelkie negatywne skutki przerzuci na mniejszość a sama będzie jedynie spijać z nich ewentualną śmietankę. W takim układzie, stopniowo rozbijana będzie jedność narodu, który podzieli się na obozy o sprzecznych interesach.
Przykład? W I połowie XIX wieku, stany północne (gdzie mieszkała większość), przegłosowały w USA wprowadzenie ceł zaporowych, aby chronić swój rozwijający się przemysł przed konkurencją lepszych i tańszych wyrobów europejskich. Wprowadzane w odwecie przez kraje europejskie cła uderzały w gospodarkę stanów południowych (gdzie mieszkała mniejszość), uzależnioną od eksportu bawełny. Większość podjęła decyzje, których skutki negatywne poniosła wyłącznie mniejszość. Efekt? Wojna domowa.

W istocie rzeczy, w demokracji większościowej – podobnie jak w przypadku monarchii absolutnej – wszystko zależy od umiejętności samoograniczenia się przez panującego/panujących. Innymi słowy, większość – podobnie jak monarcha absolutny – powinna powiedzieć sobie: „Państwo to my. Możemy zrobić wszystko, ale wiemy, że nie wszystko zrobić powinniśmy”. W przypadku, gdy monarcha nie potrafił się samoograniczyć, mogło dojść do rewolucji. W takim jednak przypadku, naród jednoczył się przeciwko wspólnemu wrogowi – tj. królowi. W przypadku demokracji zaś, brak samoograniczenia się przez większość ma dużo gorsze skutki i prowadzić może do rozpadu całego narodu, gdyż jedna jego część czuje się zniewolona przez drugą i planuje zemstę.


To tyle na początek. Niniejszym wpisem mam nadzieję zapoczątkować dyskusję na temat tego, czy opisany przeze mnie powyżej problem jest realny, a jeśli tak, to w jaki sposób można byłoby go uniknąć projektując nowy ustrój dla Polski. Ustrój bowiem ma – moim zdaniem – zabezpieczyć nas przed uzależnianiem losów narodu i państwa wyłącznie od czynnika ludzkiego i zdolności panujących do samoograniczenia swojej władzy. Uważam, że ze względów praktycznych i logicznych, nie należy liczyć na takie samooganiczenie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 21:07, 05 Sty 2016    Temat postu: Re: Czy demokracja jest najlepszym z ustrojów?

Stanisław Anioł napisał:
Niniejszym wpisem mam nadzieję zapoczątkować dyskusję na temat tego, czy opisany przeze mnie powyżej problem jest realny, a jeśli tak, to w jaki sposób można byłoby go uniknąć projektując nowy ustrój dla Polski..

Zaintrygował mnie Pan już pierwszym wpisem na ten temat na s24. Z niecierpliwością czekałem na ten post. Zgadzam się z Panem całkowicie. Rozwiązaniem wydaje mi się podział władzy. Czynili tak monarchowie, przyznając przywileje i oddając majątek w zarząd na zasadach dzierżawy.
Jak czynić to w demokracji? Na przykładzie mediów narodowych: można podzielić czas antenowy proporcjonalnie do liczby głosów zdobytych w wyborach przez poszczególne ugrupowania na odpowiednim poziomie administracyjnym. Program wykuwałby się w negocjacjach między reprezentantami tych ugrupowań.
A rząd? Niezależne resorty można by dzielić na czymś w rodzaju aukcji, na której walutą byłyby również zdobyte głosy. Uzgodnienia międzyresortowe w drodze negocjacji. Smile? Tę walutę warto by jakoś nazwać jednym słowem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 13 Gru 2015
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 1:55, 06 Sty 2016    Temat postu: Re: Czy demokracja jest najlepszym z ustrojów?

Stanisław Anioł napisał:

Nie budzi chyba wątpliwości, że wszyscy chcielibyśmy dla Polski jak najlepszego ustroju. Czy jest nim demokracja? Moim zdaniem – niekoniecznie. W każdym zaś razie, na pewno nie demokracja większościowa. Problem bowiem leży w tym, że pojęcie demokracji można rozumieć wielorako.


Przyznam, że pierwszym pytaniem jakie myślałem zadać było: Czy Polska potrzebuje konstytucji?
Jednak Pan sięgnął jeszcze głębiej. Słusznie jednak Pan zauważył, że pojęcie demokracji można rozumieć wielorako. I bez precyzyjnego zdefiniowania owej "demokracji" nie da się nic sensownego ustalić.

Sięgnijmy zatem jeszcze głębiej, do samej pierwotnej istoty demokracji.
Wiele osób powtarza bezmyślnie, że istotą demokracji jest spór.
Prawdą jest, że spór jest istotą samego życia. Odkąd istnieją ludzie, a nawet jeszcze wcześniej, bo już u zwierząt, występują spory i są one niejako wpisane w definicję życia.
Spory o terytorium, spory o samice, spory o pożywienie są znane od setek milionów lat. Zawsze gdy pożądanego dobra jest za mało dla dwóch osobników czy grup albo gdy dostępne dobra różnią się znacząco jakością, zawsze wtedy dochodzi do sporu. Zwierzęta rozwiązują go agresją lub ucieczką.
Sposób zwierzęcy czyli siłowy jest najprawdopodobniej pierwotny, ale ludzie znają też sposoby nie oparte bezpośrednio na sile. Jeden sposób to rozstrzygnięcie demokratyczne czyli rozwiązanie zgodne z wolą większości. Drugi sposób to rozstrzygnięcie sporu autorytatywne czyli poprzez arbitra uznanego przez obie strony sporu.
Jeżeli nie chcemy mieć w Polsce monarchii albo szariatu czyli państwa prawa, to pozostaje nam jedynie demokracja.
Zwłaszcza, że tak wybrali już nasi przodkowie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 19:31, 07 Sty 2016    Temat postu:

Grzego napisał:
Rozwiązaniem wydaje mi się podział władzy.


W istocie bowiem, problemem przy podejmowaniu decyzji jest zjawisko władzy. Jeśli mam władzę, to dlaczego miałbym uwzględniać interes tych, którzy władzy nie mają? Napisałem o tym notkę nt. deprawującej mocy władzy.

Ma Pan rację z potrzebą podziału władzy, przy czym ja rozumiem to założenie inaczej, niż w tzw. modelu monteskiuszowskim. Co z tego, że wydzielimy władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, jeżeli każda z nich nadal będzie władzą, podlegającą czynnikom deprawującym i korupcjogennym? Podział władzy powinien zakładać, że żadna z części, jakie postaną w wyniku takiego podziału, nie będzie już władzą, jako taką.
Przykładowo, najistotniejszym problemem sądownictwa i władzy sądowniczej (będącym źródłem obecnej fatalnej opinii o sędziach, w tym sędziach TK) jest właśnie to, iż jest to "władza". Sędziowie, mając władzę nad ludźmi, mogą z nimi zrobić, co chcą. Nie powinno więc dziwić, że to właśnie robią.
Nic w tym przypadku nie da wybór sędziów w wyborach powszechnych. Sędziowie zabiegać będą wówczas o poparcie większości (od której zależeć będzie ponowny wybór) i proszę zgadnąć, co się stanie, gdy taki sędzia będzie rozsądzał spór pomiędzy przedstawicielem większości a przedstawicielem mniejszości.

Nie chciałbym na razie wchodzić w szczegóły tego, jak widziałbym rozwiązanie powyższej sytuacji. Jeszcze przyjdzie na to czas.
Dobry kierunek wskazany został, jak dla mnie, w niniejszej notce: [link widoczny dla zalogowanych]
Zaproponowano tam przede wszystkim, aby podzielić strukturę telewizji publicznej na autonomiczne segmenty:
1) Program I - przekazany pod kontrolę i odpowiedzialność koalicji rządzącej (w aktualnej sytuacji Zjednoczonej Prawicy)
2) Program II – przekazany pod kontrolę i odpowiedzialność opozycji (w aktualnej sytuacji PO i reszta opozycji)
3) Program III – TVP Info – przekształcony na wzór C-SPAN (w USA)
4) Telewizje Regionalne – wspierane i kontrolowane przez odpowiednie porozumienie władz samorządowych danego regionu.
5) Programy tematyczne: TVP Historia, TVP Kultura, TVP Sport, TVP Seriale….etc.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 23:32, 07 Sty 2016    Temat postu:

Przeczytałem i tam skomentowałem. Pozostaję przy swoim.

Ja również nie monteskiuszowski podział władzy miałem na myśli.

Przy okazji: postuluję poważne potraktowanie czwartej władzy. Ty razem na Monteskiusza liczyć nie możemy.


Ostatnio zmieniony przez Grzego dnia Czw 23:40, 07 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 19:26, 08 Sty 2016    Temat postu:

Grzego napisał:
Przy okazji: postuluję poważne potraktowanie czwartej władzy.


Siła mediów (znajdująca w nazywaniu ich czwartą władzą) wynika moim zdaniem z siły pozostałych trzech władz. Gdyby owe władze były słabsze, albo nie stanowiły "władzy", to osłabłaby medialna siła rażenia.
Weźmy taki przykład: Telewizja prezentująca światopogląd prawicowy pragnie przekazywać prawdziwe informacje w sposób możliwie obiektywny. Jeśli telewizja ta wejdzie w posiadanie informacji stawiających w złym świetle polityków prawicy, musi liczyć się z tym, że upubliczniając je przyczyni się do osłabienia poparcia dla prawicy. Jako, że przyjęliśmy model, w którym zwycięzca wyborów bierze wszystko a drugi na mecie to ostatni frajer, telewizja ta musi liczyć się z tym, że swoim ruchem doprowadzić może do zwycięstwa lewicy i przejęcia przez nią pełni władzy. Tym samym, chcąc być obiektywną, telewizja ta doprowadzić może do przegranej całego, popieranego przez siebie obozu politycznego.
Powyższy mechanizm powoduje, że wszystkie osoby, mające w miarę sprecyzowane poglądy polityczne, nie mogą pomijać politycznych skutków swoich działań. Nierzadko stajemy więc przed wyborem wierności zasadom i prawu, co jednak okazać może się frajerstwem, które wykorzystają osoby o przeciwnych poglądach politycznych, nie mające już takich skrupułów. Jeśli osoba, przed którą pojawi się tego rodzaju dylemat, posiada jakąś władzę, albo wpływ na opinię publiczną, to stanie ona przed pokusą wykorzystania tych wpływów w celu pomocy politykom, z którymi sympatyzuje. Dziennikarz przemilczy pewne fakty. Sędzia wyda określony wyrok. Do niczego tego by nie doszło, gdyby nie absolutna władza instytucji państwa nad obywatelem, w połączeniu z zasadą, że zwycięzca wyborów bierze wszystko.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 21:43, 08 Sty 2016    Temat postu:

"Do niczego tego by nie doszło, gdyby nie absolutna władza instytucji państwa nad obywatelem, w połączeniu z zasadą, że zwycięzca wyborów bierze wszystko."

Wiele w tym racji, ale... Możemy wyobrazić sobie prywatną stację, gazetę, która mając zewnętrzne finansowanie - może prowadzić agresywną propagandę. Jedyne co takiemu medium grozi, to bojkot odbiorców.
Demokracja jest szczególnie wrażliwa na poczynania czwartej władzy, bo to ona kształtuje opinie suwerena, akurat szczególnie podatnego na indoktrynację.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 19:45, 09 Sty 2016    Temat postu:

Grzego napisał:
Demokracja jest szczególnie wrażliwa na poczynania czwartej władzy, bo to ona kształtuje opinie suwerena, akurat szczególnie podatnego na indoktrynację.


Ten problem nie dotyczy wyłącznie, albo zwłaszcza demokracji. Każda władza (a demokracja większościowa to sposób sprawowania władzy) jest podatna na opinie osób, chcących ją zmanipulować i „zachęcić” do podjęcia decyzji określonej treści.

Podam następujący przykład:
Wyobraźmy sobie osobę A i osobę B, żyjące w jednym państwie. Każda z nich chce żyć po swojemu. Każda z nich wie jednak, że możliwość „życia po swojemu” jest uzależniona od władzy, która może to pragnienie utrudnić – np. nakładając podatki, zakazując pewnej działalności i nakazując inną, prześladując za przekonania itd. Zarówno osoba A, jak i osoba B, są więc świadome tego, jak istotnym jest albo samemu mieć władzę i móc podejmować decyzje, albo też mieć na tę władzę pośredni wpływ, „zachęcając” ją do podejmowania określonych decyzji. Nikt bowiem nie pogodzi się z tym, że nie może „żyć po swojemu”, gdyż nie ma ani władzy, ani wpływu na nią.

Powyższy schemat jest niezmienny niezależnie od tego, czy mówimy o władzy absolutnego monarchy, czy też o władzy większości obywateli w ramach demokracji. Oto przykłady szczegółowe:
1) Osoba A jest królem, więc podejmuje decyzje i ma dzięki temu pełną możliwość „życia po swojemu”. Osoba B jest dworzaninem króla, w której interesie jest być blisko ucha królewskiego, aby móc szepnąć w nie swoje „co nieco”. Dostęp do królewskiego ucha + odrobina perswazji (manipulacji) może znacznie poprawić los osoby B, uzależnionej od monarszej łaski. Efekt? Liczne dworskie intrygi;
2) Osoba A nadal jest królem a osoba B to biedny szlachcic. Osoba B nie ma dostępu do królewskiego ucha, ale jest członkiem stronnictwa osoby C, która taki dostęp posiada. Osoba B będzie więc popierała osobę C w jej manipulowaniu królem, gdyż upatrywać w tym będzie osobistej korzyści. Jeśli osoba C dopuści się jakiegoś przestępstwa, to osoba B będzie to bagatelizowała albo wręcz ukrywała, gdyż skazanie osoby C doprowadzi do utraty wpływów przez osobę B, skutkującej niemożnością „życia po swojemu”. Efekt? Tworzenie się stronnic wokół najpotężniejszych arystokratów / magnatów / dworzan.
3) Osoba A jest członkiem większości a osoba B – mniejszości. Osoba A, poprzez swoich przedstawicieli w parlamencie, tworzy dla siebie przepisy, dzięki którym może „żyć po swojemu”. Osoba B, wskutek tych samych przepisów, nie może „żyć po swojemu”. Jeśli politycy wybrani przez osobę A dopuszczą się jakiegoś przestępstwa, to osoba A będzie to bagatelizowała, albo wręcz ukrywała (np. gdy jest dziennikarzem albo sędzią). Skazanie bowiem tych polityków może bowiem doprowadzić do zmiany opinii publicznej i przegrania wyborów przez całą formację oraz przejęcia władzy przez polityków wybranych przez osobę B. Osoba A straci wówczas swój wpływ na władzę i nie będzie już mogła „żyć po swojemu”.
4) Osoba A jest członkiem większości a osoba B – mniejszości. Osoba B jest jednocześnie właścicielem dużej telewizji. Zaczyna manipulować opinią publiczną w celu doprowadzenia do upadku rządu i przejęcia władzy przez polityków wybranych przez siebie. Po co? Gdyż tylko w ten sposób będzie mogła tworzyć przepisy, dzięki którym będzie mogła „żyć po swojemu”.
5) Osoba A jest członkiem większości a osoba B – mniejszości. Tymczasem, pewna prywatna telewizja zaczyna manipulować opinią publiczną w celu doprowadzenia do upadku rządu. Po co? Gdyż potężna grupa wpływów z zagranicy zapłaciła jej za to. Dzięki temu władzę przejmą bowiem politycy, którzy ustanowią przepisy, nakazujące zarówno osobie A, jaki osobie B, żyć tak, jak sobie tego życzy zagranica (a nie tak, jak sobie tego życzą osoby A i B).

Przykłady można mnożyć. Źródłem jednakże wszystkich problemów jest przyjęcie generalnej zasady, iż o tym, jak ma żyć osoba A (np. za co ma płacić, czego uczyć swoje dzieci, co oglądać a czego nie itd.), mogą decydować inne osoby, niż sama osoba A. Odejście od tej zasady, albo znaczące jej ograniczenie (gdyż pełne odejście nie w każdym przypadku będzie możliwe), zminimalizuje ryzyko medialnych manipulacji, gdyż będą one mniej skuteczne i mniej opłacalne. Zmanipulowanie osoby A nie spowoduje bowiem, że głupie prawa zostaną narzucone także osobie B (która zmanipulować się nie dała).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 21:19, 09 Sty 2016    Temat postu:

Stanisław Anioł napisał:

Przykłady można mnożyć. Źródłem jednakże wszystkich problemów jest przyjęcie generalnej zasady, iż o tym, jak ma żyć osoba A (np. za co ma płacić, czego uczyć swoje dzieci, co oglądać a czego nie itd.), mogą decydować inne osoby, niż sama osoba A.


OK. Rozumiem. Jak więc to zmienić?
Jak do tej pory jest to dla mnie zagadka, na którą Pan jak sądzę ma jakąś odpowiedź, której ja nie znam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 18:19, 11 Sty 2016    Temat postu:

Grzego napisał:
OK. Rozumiem. Jak więc to zmienić?
Jak do tej pory jest to dla mnie zagadka, na którą Pan jak sądzę ma jakąś odpowiedź, której ja nie znam.


Mam pewien pomysł, nad którym pracuję od kilku lat. Nazwałem go roboczo "procedurą ucierania głosów" i obecnie próbuję przełożyć go na projekt jak najprostszych przepisów prawnych, które konsultuję z paroma przyjaciółmi i kolegami po fachu. Za jakiś czas spróbuję go opisać w oddzielnym temacie. Zasadnicze założenie mojej procedury, to stworzenie takiego sposobu podejmowania decyzji kolegialnych, aby większość mogła wyznaczyć ogólny kierunek działania, ale co do szczegółów musiała uwzględnić zdanie mniejszości. Z drugiej zaś strony, mniejszość nie mogłaby niczego zablokować dla samego blokowania - tj. jeżeli nie miałaby żadnego sensownego pomysłu do zaproponowania większości.

W pierwszej kolejności jednak chciałbym dołożyć jeszcze kilka argumentów w niniejszym wątku + ustosunkować się do postu Gargangruela z 6 stycznia b.r. Uważam, że obaj Panowie w istocie poruszyli podobne tematy a w kontekście postu Gargangruela rozważyć należy przede wszystkim, czym w ogóle jest prawo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 18:43, 17 Sty 2016    Temat postu:

Gargangruel napisał:
Słusznie jednak Pan zauważył, że pojęcie demokracji można rozumieć wielorako. I bez precyzyjnego zdefiniowania owej "demokracji" nie da się nic sensownego ustalić.

Ja np. nie rozumiem, dlaczego demokrację uznajemy za równoważną z rządami większości. W rzeczywistości, demokracja to rządy ludzi (ludu). Tylko tyle i aż tyle.
Prawdą jest, że najczęściej stosowaną formą podejmowania wspólnych decyzji przez wspomnianych ludzi jest głosowanie większością głosów. Jest to forma najprostsza i najczytelniejsza, ale nie stanowi dla mnie przejawu „jedynej słusznej wersji demokracji”.
Dużo bliższa jest mi formuła zawarta w Deklaracji Niepodległości USA: „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście, że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych”. Zgoda wszystkich rządzonych, a nie tylko większości. To jest także najkrótsza odpowiedź na Pańskie pytanie odnośnie tego, czy Polska potrzebuje konstytucji… Polska przede wszystkim potrzebuje umowy społecznej i określenia podstaw funkcjonowania społeczeństwa. Umowy w prawdziwym tego słowa znaczeniu, tj. dokumentu, który akceptują wszystkie strony, a nie jedynie większość. Konstytucja byłaby wówczas techniczno-ustrojowym uzupełnieniem umowy społecznej. Więcej na ten temat napiszę, gdy znajdę trochę czasu.

Gargangruel napisał:
Wiele osób powtarza bezmyślnie, że istotą demokracji jest spór.

Istotą demokracji większościowej jest spór i konflikt. Jedni wygrywają i rządzą, ustanawiając takie prawa, jakie im się podobają, a inni przegrywają i muszą dostosować się do praw, jakie ustanowi większość. Mniejszość nigdy jednak nie będzie siedzieć cicho, jeśli zobaczy, że istotne dla niej wartości (np. patriotyzm, wolność gospodarcza, solidaryzm społeczny czy tolerancja) są przez władzę wyśmiewane czy deprecjonowane – nawet jeśli faktycznie nie są a mniejszości coś się ubzdurało. Z bezsilności rodzi się frustracja, potem bunt a następnie pragnienie zemsty.
W jaki sposób chcemy budować wspólnotę, jeśli w każdym czasie ok. 40 % Narodu jest niezadowolonych z władzy oraz tego, że musi żyć tak, jak tego chcą inni? Jeżeli jedynym sposobem, dzięki któremu mniejszość może legalnie „żyć po swojemu” jest pokonanie większości, to jakim cudem obie te grupy mają patrzeć na siebie, jako na rodaków, a nie wrogów? Jeżeli wszystko zależy od zwycięstwa w wyborach, to co nas powstrzyma od tego, aby nie kłamać i nie oszukiwać przy tychże wyborach? Cel (władza dla „moich”) uświęca środki (oszukanie „ich”).

Gargangruel napisał:
Prawdą jest, że spór jest istotą samego życia. Odkąd istnieją ludzie, a nawet jeszcze wcześniej, bo już u zwierząt, występują spory i są one niejako wpisane w definicję życia.

Dotknął Pan tutaj kwestii, która dla mnie jest podstawą wszelkich rozważań o ustroju. Prawo.
Moim zdaniem, najistotniejszym celem prawa jest rozwiązywanie konfliktów między ludźmi. Tam bowiem, gdzie nie ma ludzi (bezludna wyspa) albo żyje tylko jeden człowiek, nie ma potrzeby istnienia prawa, gdyż nikt z nikim nie wejdzie w konflikt. Biorąc pod uwagę tenże cel, prawo określić można mianem „wzoru na rozwiązanie konfliktu”. Niczym wzór matematyczny wymaga jedynie „podstawienia” odpowiednich danych faktycznych… i otrzymujemy wynik.
Jeśli coś, co nazywamy prawem, nie prowadzi do rozwiązania konfliktu, to jest to prawo złe i wymaga zmiany. Jeśli zaś, co gorsza, nie tylko nie prowadzi do rozwiązania konfliktu, ale wręcz tworzy konflikt tam, gdzie go wcześniej nie było, to w ogóle przestaje być prawem i staje się „lewem”.

Gargangruel napisał:
Jeden sposób to rozstrzygnięcie demokratyczne czyli rozwiązanie zgodne z wolą większości.

Wobec powyższego, niezwykle istotne staje się określenie sposobu, w jaki tworzymy prawo. Sposób ten musi bowiem uwzględniać to, czym prawo jest i być powinno. Jeżeli sposób ten jest zły, to wówczas zamiast prawa tworzymy „lewo”. W mojej ocenie, spora część tego, co w Polsce nazywamy prawem, jest w istocie „lewem”.
Tworzenie prawa większością głosów powoduje, że większość najczęściej stworzy takie prawo, które zawsze rozstrzygać będzie konflikty zgodnie z interesem większości. Jeśli więc w konkretny konflikt wejdą przedstawiciel większości i przedstawiciel mniejszości, to ten pierwszy będzie z góry na zwycięskiej pozycji, gdyż w istocie to on sam określił sposób rozstrzygnięcia. Nemo iudex in causa sua.
Rozstrzyganie konfliktów zgodnie z wolą większości jest subtelną odmianą sposobu siłowego. Zakładamy bowiem, że grupa liczniejsza, jest zarazem silniejsza. Tym samym, jeśli mniejszość się nie podporządkuje dobrowolnie, to zostanie do tego zmuszona siłą, a jako strona słabsza – przegra. W takim układzie, podejmowanie decyzji większością głosów jawić się może, jako konkurs na najsilniejszego. Zwycięzca mówi potem przegranemu: „Masz mnie teraz słuchać, bo jak nie, to…”. Nie jest to wielki postęp w stosunku do czasów monarchii absolutnej.

Gargangruel napisał:
Drugi sposób to rozstrzygnięcie sporu autorytatywne czyli poprzez arbitra uznanego przez obie strony sporu.

I to jest słuszny model. Takiego arbitra akceptują wszyscy, więc nikt nie uzyskuje na starcie przewagi tylko dlatego, że jest silniejszy, albo jest członkiem większości, która sama dla siebie ustaliła zasady rozstrzygania konfliktów, których będzie stroną.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 13 Gru 2015
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 14:48, 18 Sty 2016    Temat postu:

Stanisław Anioł napisał:
W rzeczywistości, demokracja to rządy ludzi (ludu). Tylko tyle i aż tyle.


To jest zaledwie jedna z co najmniej czterech równoprawnych definicji demokracji.
O tym myślałem pisząc o jej różnych znaczeniach, a Pan doskonale mi to potwierdził.
To jest PAŃSKIE rozumienie demokracji, a nie "demokracja jako taka".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 13 Gru 2015
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 14:52, 18 Sty 2016    Temat postu:

Stanisław Anioł napisał:
Istotą demokracji większościowej jest spór i konflikt.


Jak wspomniałem, spór jest wcześniejszy od ludzkości.
Czy uważa pan, że w monarchiach nie ma sporów i konfliktów?
A wśród plemion Amazonii nie występują spory i konflikty?
To czemu sądzi Pan, że są ISTOTĄ demokracji większościowej?
I co to jest "demokracja większościowa"?
Czyżby znał Pan "demokrację mniejszościową?
Chętnie o takiej przeczytam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 13:56, 20 Sty 2016    Temat postu:

Gargangruel napisał:
To jest zaledwie jedna z co najmniej czterech równoprawnych definicji demokracji.
O tym myślałem pisząc o jej różnych znaczeniach, a Pan doskonale mi to potwierdził.
To jest PAŃSKIE rozumienie demokracji, a nie "demokracja jako taka".


Ma Pan rację i dlatego nie lubię posługiwać się definicjami, które każdy może rozumieć inaczej. Na moje słowa, że nie przepadam za demokracją, ktoś może się zjeżyć, choć przyczyną owego „zjeżenia” jest głównie to, że odmiennie rozumiemy owe pojęcie. Dlatego też dalej postaram się pisać o „rządach większości”. To za nimi bowiem nie przepadam, a nie za „demokracją jako taką”.

Problem z różnym rozumieniem pojęcia demokracji widzimy w ostatnich dniach. Debata w Parlamencie Europejskim, w czasie której próbowano ustalić, czy demokracja w Polsce jest zagrożona, prowadzić mogła do wniosku, że paradoksalnie każda ze stron ma rację. Rację miał PiS (oraz jego europejscy sojusznicy) twierdząc, że polska demokracja nie jest zagrożona oraz rację mieli ci, którzy twierdzili, że jednak jest zagrożona. Każda ze stron miała rację, gdyż każda z nich inaczej rozumie demokrację. Europejska lewica mówiła o zagrożeniu demokracji dlatego, że w jej ocenie to, co PiS rozumie pod pojęciem demokracji, w istocie demokracją nie jest. PiS zaś mówił o braku zagrożeń dla demokracji, gdyż w jego ocenie to, co europejska lewica rozumie pod pojęciem demokracji, w istocie demokracją nie jest.
Moim zdaniem – również paradoksalnie – PiS oraz europejska lewica demokrację rozumieją identycznie. W ich ocenie, demokracja to system nieograniczonej władzy większości (o ile to oni są większością). Jeśli zaś nie są większością, to wówczas demokracja jest dla nich systemem rządów większości, ograniczonych prawami mniejszości. Przy takim ujęciu problemu, dla PiS demokracja w Polsce nie jest zagrożona, gdyż realizowana jest nieograniczona władza większości (czyli PiS). Dla europejskiej lewicy zaś demokracja w Polsce jest zagrożona dlatego, że znajdująca się w mniejszości lewica nie ma nic do gadania. Tylko tyle i aż tyle.

Z powyższego wyłania się smutny obraz. Nikomu nie chodzi o sprawność procedur i tym podobne. Ważne jest tylko to, czy „nasi” rządzą, czy też może są w opozycji. Jest to pochodną zasady – koniecznej w systemie rządów większości – zgodnie z którą „zwycięzca bierze wszystko”.
Jak dla mnie, to właśnie jest jedna z głównych przyczyn obecnego zamieszania w Polsce. Oceniamy dany pomysł, jako dobry lub zły, nie na podstawie jego merytorycznej analizy, lecz na podstawie tego, kto go zgłosił. Dobry pomysł, zgłoszony przez partię, której nie lubimy, nazwiemy idiotycznym i szkodliwym. Idiotyczny i szkodliwy pomysł, zgłoszony przez partię, którą lubimy, nazwiemy dobrym i koniecznym a wszelką krytykę potraktujemy, jak zdradę.
Ten sam problem stał za kłótnią o TK. Problemem nie były procedury itp., ale wyłącznie osoby samych sędziów. Każda partia chce mieć „własnych” sędziów – temu służyła akcja PO z czerwca, jak również reakcja PiS z końcówki roku. PiS nie ufa „platformerskim sędziom” a PO nie ufa „pisowskim”. Merytoryczna ocena pracy danych sędziów nie ma tu znaczenia.
Podobny problem obserwuję w dyskusjach nad systemem prezydenckim. Z reguły postulaty tego rodzaju zgłasza prawica, ale ich intensywność w dziwny sposób zbiega się z urzędowaniem prawicowych prezydentów. W czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego słyszałem mnóstwo argumentów ze strony PiS na temat zalet systemu prezydenckiego. Argumenty te ucichły w czasie prezydentury Bronisława Komorowskiego i „zaskakująco” pojawiły się znów, począwszy od maja zeszłego roku.

Jestem zdania, że nigdzie nie zajdziemy, jeśli będziemy projektować ustrój pod kątem naszych personalnych sympatii. Dotyczy to zarówno kreowania poszczególnych urzędów i ich kompetencji, jak i samej istoty państwa. Nie może być tak, że gdy rządzi PO, to PO mówi o kwitnącej demokracji a PiS o jej łamaniu, a gdy władzę obejmuje PiS to partie te zamieniają się miejscami, jeśli chodzi o ocenę zagrożeń dla demokracji. Taka jest jednak logika rządów większości i zasady, że zwycięzca bierze wszystko. Pomyślmy, jak od tego odejść – nie w kierunku rządów mniejszości czy innej „demokracji mniejszościowej”, ale kooperacji większości i mniejszości we wspólnym rządzeniu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 13 Gru 2015
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 13:08, 21 Sty 2016    Temat postu:

Stanisław Anioł napisał:
Pomyślmy, jak od tego odejść – nie w kierunku rządów mniejszości czy innej „demokracji mniejszościowej”, ale kooperacji większości i mniejszości we wspólnym rządzeniu.


Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że "kooperacja większości i mniejszości we wspólnym rządzeniu", to - inaczej nazwany - problem kwadratury koła.
Można się tym zajmować, nawet całe życie, tylko po co?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 17:58, 21 Sty 2016    Temat postu:

Gargangruel napisał:
Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że "kooperacja większości i mniejszości we wspólnym rządzeniu", to - inaczej nazwany - problem kwadratury koła.
Można się tym zajmować, nawet całe życie, tylko po co?


Jak dla mnie musimy znaleźć taki sposób. Widzę w tym jedyna droga do uspokojenia sytuacji w Polsce. Zacząłem o tym myśleć po 10 kwietnia 2010 r. Od tamtej pory mówię moim przyjaciołom, że jeśli nic się nie zmieni, to poziom wzajemnej nienawiści dojdzie w końcu do takiego poziomu, że będziemy mieli w Polsce wojnę domową. Wówczas się ze mnie śmiali a dziś ze smutkiem kiwają tylko głowami.

Rządy większości polegać mają na tym, że obywatele godzą się na to, że gdy w wyniku wyborów znajdą się w mniejszości, to będą siedzieć cicho i potulnie akceptować wszystko, co zrobi większość. Zrobią tak dlatego, gdyż chcą, aby ich decyzje też były akceptowane wtedy, gdy w wyniku następnych wyborów to oni staną się nową większością. Tyle teoria - jak to działa w praktyce, widzimy na co dzień. Mniejszość nigdy nie chce siedzieć cicho.

Ja proponuję obywatelom inny rodzaj umowy: Obywatele godzą się na to, że gdy w wyniku wyborów znajdą się w większości, to nie będą mogli robić wszystkiego co chcą. Zrobią tak dlatego, gdyż chcą, aby to z nimi nie można było zrobić wszystkiego wtedy, gdy w wyniku następnych wyborów to oni znajdą się w mniejszości.
W takim układzie, wybory nie stają się walką na śmierć i życie, mniejsze są powody do tego, aby oszukiwać czy manipulować (gdyż mniej można na tym zyskać) oraz mniej mamy argumentów do tego, aby się wzajemnie nienawidzić. Jeśli "moher"i jego wybory polityczne będzie miał mniejszy wpływ na życie "leminga", i vice versa, wzajemna niechęć będzie mniejsza. Tak samo, jak nasze uczucia do Eskimosów. Nie darzymy ich niechęcią (inaczej niż np. brukselskich urzędników czy niemieckich bankierów), gdyż nie mają żadnego wpływu na nasze życie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 0:18, 23 Sty 2016    Temat postu:

Stanisław Anioł napisał:
Jak dla mnie musimy znaleźć taki sposób. Widzę w tym jedyna droga do uspokojenia sytuacji w Polsce. Zacząłem o tym myśleć po 10 kwietnia 2010 r. Od tamtej pory mówię moim przyjaciołom, że jeśli nic się nie zmieni, to poziom wzajemnej nienawiści dojdzie w końcu do takiego poziomu, że będziemy mieli w Polsce wojnę domową. Wówczas się ze mnie śmiali a dziś ze smutkiem kiwają tylko głowami.


Nie lubię posługiwać się argumentem "A nie mówiłem?!", ale sam ciśnie się on na usta, gdy czytam wątki takie, jak ten (a zwłaszcza zamieszczone pod nim komentarze): [link widoczny dla zalogowanych]
Przytoczę jeden z komentarzy blogera "Liberalnymotloch":
"Panie, najpierw to trzeba zdefiniować, kto to sa Polacy? Kto jest Polakiem.
Nasza historia podpowiada nam, ze to ci , którzy przyjeli wartości: BHO.
Tak więc Polaków jest 5-10%. Ci, ktrórzy są na dobrej drodze to jakieś jeszcze 30%.
Reszta to tubylcy (im wszystko wisi) i Zdrajcy (jakieś 5-10%)
Ja uważam, że Polacy są zjednoczeni od dawna. Reszta,, czyli tubylcy i polskojęzyczni tworzą szum ale Polakami nie są".

Powyższe pokazuje - moim zdaniem - że niniejszy wątek jest jak najbardziej potrzebny i bez uporania się z samą istota polskiego systemu politycznego nigdzie dalej nie zajdziemy. Jaki jest bowiem sens rozważania np. zalet systemu prezydenckiego w sytuacji, gdy zabieramy się za pisanie konstytucji dla kraju, w którym żyją dwa, zwalczające się narody?
Odwołując się do w/w komentarza blogera "Liberalnymotloch" zapytać można, w jaki sposób mogą realnie funkcjonować rządy większości w kraju, gdzie ok. 45 % mieszkańców to Polacy lub "ci, którzy są na dobrej drodze" a pozostali to "polskojęzyczni tubylcy"? Czy "polskojęzyczni tubylcy" zaakceptują wyborczy werdykt, w myśl którego mają być poddani władzy Polaków - tj. obcego dla siebie narodu? Z drugiej zaś strony, czy Polacy zaakceptują ewentualny werdykt wyborczy, w myśl którego mają być poddani władzy "polskojęzycznych tubylców", którzy są obcym dla Polaków narodem?
Dwa obce sobie narody nie mogą razem żyć pokojowo w jednym państwie, realizującym zasadę rządów większości, gdzie zwycięzca bierze wszystko. Mogą albo to państwo podzielić i stworzyć dwa nowe, albo się wyrżnąć.
Mnie nie podoba się (z oczywistych względów) żadna z powyższych opcji. Cała moja aktywność na S24, jak i na tutejszym forum, sprowadza się do próby znalezienia trzeciej alternatywy, którą musi być odejście od rządów większości i zasady, że zwycięzca bierze wszystko. Jestem przekonany, że tylko na takim gruncie możemy odbudować, a w zasadzie zbudować od podstaw Naród, którego jedności nikt nie będzie kwestionował.
Jeśli tego nie zrobimy, to być może w roku 2018 nie będziemy obchodzić stulecia niepodległości, gdyż Polski już nie będzie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 21:56, 10 Lut 2016    Temat postu:

@GARGANGRUEL i @STANISŁAW ANIOŁ.
Pozwolę sobie na drastyczne streszczenie waszej dyskusji:

Stanisław Anioł proponuje by wypracować rozwiązanie w którym udział we władzy ma zarówno większość jak i mniejszość. Gargangruel twierdzi, że takowe nie jest możliwe.

Według mnie nie ma między wami sprzeczności. Gargangruel nie neguje słuszności pomysłu Stanisława Anioła, tylko możliwość jego realizacji, a tego nie można ocenić ostatecznie przed poznaniem szczegółów propozycji.
Piłka po pańskiej stronie Panie Stanisławie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 14:08, 16 Lut 2016    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 15:20, 16 Lut 2016    Temat postu:

Grzego napisał:
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/swiat/20160214/emerson-rzad-wszystkie-partie-parlamentarne


Bardzo dziękuję za znalezienie tego tekstu i jego wskazanie.

W gruncie rzeczy, o to mi właśnie chodzi i pod większością zawartych tam tez podpisuję się oboma rękami. Coś takiego właśnie chciałbym przedstawić - tj. sposób podejmowania decyzji w Sejmie, wymuszający poszukiwanie kompromisu i konsensusu.
Słusznie przytoczony został przykład Irlandii Północnej i Szwajcarii. Ze swojej strony mogę dodać jeszcze Południową Afrykę, gdzie strach białej mniejszości przed rządami czarnej większości był tym, co utrudniało rozmontowanie systemu apartheidu i przejście do demokracji. Nic dziwnego, że Mandela i de Klerk dostali pokojowego Nobla za proces przejścia RPA do demokracji.

Nie bardzo wierzę jednak w możliwość udziału wszystkich partii także w rządzie. W tym akurat aspekcie mam własne, trochę nowatorskie a trochę zwariowane rozwiązanie.

Niestety, z uwagi na dużą ilość pracy, nie byłem w stanie poświęcić wiele czasu na dopracowanie kolejnych tekstów na forum, ale zamierzam porządnie się za to zabrać w najbliższych dniach. Wolę napisać to nieco później, ale dokładnie i starannie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 13 Gru 2015
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 20:00, 16 Lut 2016    Temat postu:

Kwestię udziału w parlamencie "wszystkich" partii znakomicie rozwiązuje przyjęcie PO PROSTU trójpodziału władzy.
Władza wykonawcza - czyli Prezydent (bez inicjatywy ustawodawczej), dalej władza ustawodawcza - czyli parlament z wyborami CAŁKOWICIE proporcjonalnymi oraz władza sądownicza (bez możliwości interpretacji ustaw). Prawo do interpretacji prawa przysługuje WYŁĄCZNIE prawodawcy.

I to w zasadzie wszystko.
Jeszcze tylko minimalny wiek sędziego 40 lat i likwidacja aplikacji sędziowskich. Sędziami zostają wybitni adwokaci, prokuratorzy, notariusze i radcy prawni. A "naczelny sędzia" z wyboru, choć tu bym się nie upierał. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 22:13, 16 Lut 2016    Temat postu:

Gargangruel napisał:
Kwestię udziału w parlamencie "wszystkich" partii znakomicie rozwiązuje przyjęcie PO PROSTU trójpodziału władzy.
Władza wykonawcza - czyli Prezydent (bez inicjatywy ustawodawczej), dalej władza ustawodawcza - czyli parlament z wyborami CAŁKOWICIE proporcjonalnymi oraz władza sądownicza (bez możliwości interpretacji ustaw). Prawo do interpretacji prawa przysługuje WYŁĄCZNIE prawodawcy.


Co do zasady - zgoda. Pozostawiłbym do dyskusji inne organy władzy (rzecznicy, NIK, jakaś kontrola prawna bez mocy egzekucyjnej).
Prezydent jako przewodniczący rady ministrów - tak, ale podyskutowałbym o sposobie wyłaniania rządu. W szczególności poczekałbym na propozycję StanisławaAnioła.
Prezydentowi dałbym prawo mianowania ministrów wówczas, gdyby sejm nie był w stanie tego dokonać.
Sejm powoływałby ministrów: spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych, obrony i sprawiedliwości - jednomyślnie. Pozostałych ministrów powoływałby ilością głosów wyborczych większą niż uzyskana przez prezydenta. Takie rozwiązanie wywierałoby na sejm wpływ skłaniający do szukania porozumienia, łagodzenia sporów.
Prezydent po zakończeniu kadencji powinien uzyskiwać dożywotni tytuł senatora ze stosownym uposażeniem i głosem doradczym w sejmie. Mógłby kandydować ponownie, ale nie powinien mieć prawa przynależności do partii ani kandydowania do sejmu. Chodzi o to, aby nie miał powodu przymilać się do kogokolwiek w czasie prezydentury, ani szukać innego źródła utrzymania po jej zakończeniu.

Smile


Ostatnio zmieniony przez Grzego dnia Wto 23:00, 16 Lut 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 14:00, 20 Lut 2016    Temat postu:

Znów pojawił się temat prawa i sędziów. Słusznie zresztą. Jestem zdania, że to od ustalenia, czym w istocie jest prawo (jako zjawisko społeczne) zależy cała konstrukcja państwa. Musimy bowiem wiedzieć, czym jest prawo, jeśli chcemy zaprojektować system jego tworzenia (parlament) oraz egzekwowania (rząd, sądownictwo – uważam bowiem podział na władzę wykonawczą i sądowniczą za nieco sztuczny).
System tworzenia i egzekucji prawa musi być dostosowany do tego, czym prawo jest i czemu ma służyć. W przeciwnym bowiem przypadku, wszystko się rozjeżdża. To właśnie – moim zdaniem – stało się w Polsce i jest praprzyczyną naszych problemów.

Gargangruel napisał:
Jak wspomniałem, spór jest wcześniejszy od ludzkości. Czy uważa pan, że w monarchiach nie ma sporów i konfliktów?
A wśród plemion Amazonii nie występują spory i konflikty?
To czemu sądzi Pan, że są ISTOTĄ demokracji większościowej?


Aby odpowiedzieć na te pytania, należy się zastanowić, czy demokracja (rządy większości) stanowi dobry sposób tworzenia i egzekucji prawa – lepszy w każdym razie niż np. monarchia czy oligarchia. Moim zdaniem – nie.
Pisałem już w poście z 15 grudnia, że jak dla mnie, najistotniejszym celem prawa jest rozwiązywanie konfliktów między ludźmi. Biorąc pod uwagę tenże cel, prawo określić można mianem „wzoru na rozwiązanie konfliktu”. Tak samo, jako wzór „1/2 a * h” jest uniwersalnym wzorem na obliczenie pola powierzchni każdego trójkąta, tak art. 415 Kodeksu cywilnego („Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia”) stanowić winien uniwersalny wzór odpowiedzialności odszkodowawczej. Do obliczenia pola konkretnego trójkąta potrzebujemy znać wartość „a” oraz „h”, natomiast do zasądzenia odszkodowania w konkretnej sprawie potrzebujemy znać osobę sprawcy oraz poszkodowanego, ustalić zdarzenie, które wywołało szkodę, wycenić wartość szkody a także móc przypisać sprawcy winę w zaistnieniu owego zdarzenia.

Wyobraźmy sobie, że osoby A i B, wspólnymi siłami, wypracowują rozwiązanie konfliktu, w którym się znaleźli. Jednakże w tym miejscu pojawiają się osoby C, D i E, którzy oświadczają, że im takie rozwiązanie się nie podoba i nakazują A i B rozwiązanie swojego konfliktu w sposób, zaproponowany przez C, D i E.
Czy działanie C, D i E jest demokratyczne? Jak dla mnie – tak. W końcu C, D i E mają większość, więc A i B powinni się podporządkować. Prawo, mające stanowić rozwiązanie konfliktu pomiędzy A i B, zostało ustanowione przez większość i stanowi „wolę narodu A-E”.
Pytanie tylko, czy takie prawo doprowadzi do faktycznego rozwiązania konfliktu pomiędzy A i B, co powinno być w tym wymiarze celem podstawowym. Moim zdaniem – nie. A i B wypracowali rozwiązanie, które satysfakcjonowało obie strony konfliktu, jednakże nie mogło ono wejść w życie, ponieważ zabroniły tego osoby, które stronami konfliktu nie są. Skąd C, D i E wiedzą, co jest najlepsze dla A i B (nawet wbrew samym A i B)? Skąd wynikało uprawnienie C, D i E do ingerowania w sprawy A i B? Jeśli uprawnienie to zostało nadane demokratycznie, to oznaczałoby to, że C, D i E (jako większość) sami nadali sobie to uprawnienie. Czy jeżeli interwencja C, D i E była w istocie efektem donosu np. B, to A i B nadal są równi w obliczu prawa, czy też może B (mając za sobą większość) jest równiejszy?
Pytania jak wyżej można mnożyć, jednak najważniejsze moim zdaniem jest to, że rozwiązanie konfliktu pomiędzy A i B nie jest sprawą C, D i E oraz powinno być zostawione w rękach A i B. W przeciwnym bowiem przypadku, tworzone jest „lewo” a nie prawo.

CDN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 17:50, 20 Lut 2016    Temat postu:

Stanisław Anioł napisał:
najważniejsze moim zdaniem jest to, że rozwiązanie konfliktu pomiędzy A i B nie jest sprawą C, D i E oraz powinno być zostawione w rękach A i B. W przeciwnym bowiem przypadku, tworzone jest „lewo” a nie prawo.


Rozwiązanie konfliktu nie powinno być tworzeniem prawa, lecz jego zastosowaniem. Jeśli A i B nie osiągną porozumienia, ale nikomu innemu to nie szkodzi, można by się nie mieszać, niech się tłuką, nawet jeśli to oni poproszą o rozsądzenie. Chyba że C-E mieliby do interwencji jakiś powód. I tak można by postąpić, nawet gdyby istniało prawo podające algorytm rozwiązania takiego konfliktu. Wtedy rozstrzygałby silniejszy, i to może być właśnie ten wspomniany powód, żeby się jednak zaangażować, w imię solidarności i spokoju społecznego, imię dobra.
Jeśli jednak odpowiedni algorytm by nie istniał, albo jego odpowiedniość była kwestionowana przez jedną ze stron?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 14:37, 13 Kwi 2016    Temat postu:

Grzego napisał:
Rozwiązanie konfliktu nie powinno być tworzeniem prawa, lecz jego zastosowaniem. Jeśli A i B nie osiągną porozumienia, ale nikomu innemu to nie szkodzi, można by się nie mieszać, niech się tłuką, nawet jeśli to oni poproszą o rozsądzenie. Chyba że C-E mieliby do interwencji jakiś powód. I tak można by postąpić, nawet gdyby istniało prawo podające algorytm rozwiązania takiego konfliktu. Wtedy rozstrzygałby silniejszy, i to może być właśnie ten wspomniany powód, żeby się jednak zaangażować, w imię solidarności i spokoju społecznego, imię dobra.
Jeśli jednak odpowiedni algorytm by nie istniał, albo jego odpowiedniość była kwestionowana przez jedną ze stron?


Zawarł Pan tutaj wiele ciekawych myśli i ważnych spostrzeżeń, do których chciałbym się po kolei odnieść. Zapewne nie uda mi się tego uczynić w jednej wiadomości.


Grzego napisał:
Rozwiązanie konfliktu nie powinno być tworzeniem prawa, lecz jego zastosowaniem.


Jestem odmiennego zdania. Jak dla mnie, rozwiązanie konfliktu to złożony proces, który rozpoczyna się od stworzenia prawa i poprzez tegoż prawa zastosowanie do konkretnego przypadku, doprowadza do jego wykonania. Innymi słowy – z Sejmu, przez sąd, aż do komornika. Jeśli na którymkolwiek z etapów tego złożonego procesu równowaga pomiędzy stronami jest zachwiana, to nie dojdzie do rozwiązania konfliktu. Przegrać sprawę można bowiem nie tylko na sali sądowej, ale także … już na sali sejmowej.

Wyjaśniając szerzej powyższe stwierdzenie wskazać muszę, iż – moim zdaniem – konflikt, o którym tutaj piszemy, w istocie wystąpić może w jednym z 3 wariantów:
1) konflikt co do istnienia prawa;
2) konflikt co do interpretacji prawa;
3) konflikt co do stanu faktycznego.
O konflikcie co do istnienia prawa mówić możemy wtedy, gdy istnieją sporne stanowiska co do tego, czy dany zapis w ogóle stanowi prawo i może stanowić podstawę dalszych rozstrzygnięć. Jeżeli istnienie danego prawa jest bezsporne, konflikt może dotyczyć sposobu rozumienia (interpretacji) konkretnych zapisów. Wreszcie, nawet gdy istnienie prawa oraz sposób jego interpretacji są bezsporne, mogą istnieć wątpliwości czy wystąpiły okoliczności (zdarzenia) pozwalające na zastosowanie takiego prawa w konkretnym przypadku.
W warunkach polskich:
1) „rozwiązywaniem” konfliktów co do istnienia prawa zajmuje się Sejm oraz TK. Prawem jest bowiem to, co uchwali Sejm i czego nie zakwestionuje TK. Na tym też tle powstał konflikt, który można byłoby określić, jako „konflikt co do sposobu rozwiązania konfliktu”.
2) rozwiązywaniem konfliktów co do interpretacji prawa zajmują się sądy. Na tym tle powstają często spory pomiędzy sądami a Sejmem, gdyż sądy, swobodnie interpretując przepisy prawa, mogą wywieść z nich normy, o których nawet nie śniło się Sejmowi, gdy pisał daną ustawę. W ten też sposób, sądy mogą „tworzyć prawo” wbrew Sejmowi;
3) rozwiązywaniem konfliktów co do stanu faktycznego zajmują się wyłącznie sądy. Tutaj problemów z innymi organami jest najmniej a ewentualne kontrowersje dotyczą praktycznie wyłącznie tego, czy sądy dobrze oceniły fakty.

To, co moim zdaniem szwankuje w polskim systemie rozwiązywania owych 3 wariantów konfliktu, postaram się pokazać na następującym przykładzie „z życia”:

Wyobraźmy sobie spór z tytułu najmu lokalu użytkowego. A pozywa B o zapłatę 10.000,- zł z tytułu zaległego czynszu. W zależności od sposobu obrony, przyjętego przez B, mówić możemy o trzech wariantach konfliktu:
O konflikcie co do istnienia prawa mówić będziemy wtedy, gdy B będzie twierdzić, że nigdy nie zawierał z A umowy najmu, jego podpis pod umową jest sfałszowany, zawierał umowę o innej treści, umowa została już rozwiązana itp. Wspólną cechą każdego z tych argumentów B jest zakwestionowanie umowy, jako podstawy roszczeń A. To umowa stanowi tu bowiem „prawo” – tj. określa prawa i obowiązki stron.
O konflikcie co do interpretacji prawa mówić będziemy np. wtedy, gdy B twierdzić będzie, że wprawdzie zawarł umowę o takiej treści i umowa ta nadal obowiązuje, ale jeden z jej paragrafów należy interpretować w kierunku udzielenia przez A karencji w zapłacie czynszu, co skutkować winno uznaniem, że roszczenie jest przedwczesne, gdyż termin płatności w istocie jeszcze nie nadszedł i B nie pozostaje w zwłoce z zapłatą.
O konflikcie co do stanu faktycznego mówić będziemy zaś wtedy, gdy B wskaże na takie zdarzenia (inne niż te, o których mowa w przypadku konfliktu co do istnienia prawa), które spowodują uznanie roszczenia A za niezasadne – np. będzie twierdzić, że wbrew temu co mówi A, zapłacił czynsz w terminie + przedstawi na tę okoliczność dowody .

W przypadku wyżej opisanego konfliktu pomiędzy A i B, każdy z wariantów tego konfliktu rozstrzygać będzie sąd – z tym jednakże zastrzeżeniem, że w odniesieniu do konfliktu co do istnienia prawa sąd oceni jedynie, czy strony istotnie zawarły umowę o takiej treści i czy umowa nadal obowiązuje.
Wyobraźmy sobie teraz, że B przychodzi do sądu na swoją sprawę z A, a tam widzi, że sędzią w jego sprawie, jest A. Sytuację taką każdy z nas nazwie patologiczną stwierdzając, że nie można być przecież sędzią we własnej sprawie. Nie będziemy się zastanawiać nad tym, czy A jest na tyle uczciwy, etyczny i sprawiedliwy, że w sposób obiektywny rozstrzygnie konflikt, którego sam jest stroną. Dla bezpieczeństwa i ostrożności (oraz znając ludzką naturę) założymy, że nie. Założymy, że A może chcieć wykorzystać swoją pozycję do tego, aby rozstrzygnąć konflikt na swoją korzyść niezależnie od tego, jaka jest prawda. A i B przecież dlatego trafili do sądu, ponieważ nie byli w stanie samodzielnie rozwiązać konfliktu.
Analogicznie ocenilibyśmy sprawę, gdyby sędzią w sprawie miała być żona B (albo jego brat, krewny, bliski przyjaciel, wspólnik w interesach itp.). Polskie prawo zna w tym zakresie instytucję tzw. wyłączenia sędziego, co do bezstronności którego istnieją uzasadnione wątpliwości. Nikt tego nie kwestionuje i nie mówi, że jest to oznaka nieufności wobec takiego sędziego oraz ujma na jego honorze. Uważamy – słusznie – że nie warto jest z jednej strony podważać zaufania stron co do bezstronności sądu, z drugiej zaś wystawiać takiego „podejrzanego” sędziego na próbę i wodzić na pokuszenie.
Z tych samych powodów za karygodną uznajemy sytuację, w której A wręcza sędziemu „gratyfikację finansową” w zamian za „odpowiednie” rozstrzygnięcie. Jedna ze stron uzyskuje bowiem przewagę nad drugą, przez co wydany w ten sposób wyrok najprawdopodobniej nie doprowadzi do rozwiązania konfliktu.

I teraz pytanie: A jak ocenilibyśmy sytuację, w której A mógłby samodzielnie zredagować umowę najmu a B nie mógłby odmówić jej podpisania (względnie – jego podpis w ogóle jest niepotrzebny)? Zapewne powiedzielibyśmy, że również byłaby to sytuacja patologiczna. A mógłby bowiem wykorzystać swoją pozycję do tego, aby zawrzeć w takiej umowie zapisy skrajnie dla siebie korzystne, na które B nigdy by się nie zgodził. Nie zastanawialibyśmy się, czy A jest na tyle uczciwy, etyczny i sprawiedliwy, że zredaguje wyważoną umowę, uwzględniającą interesy obu stron. Uznalibyśmy zapewne, że przyznanie A tak daleko idącego uprawnienia byłoby wystawianiem A na próbę oraz wodzeniem na pokuszenie.
Co więcej, zauważyć trzeba, że jeżeli A miałby prawo samodzielnie zredagować umowę najmu z B, to wówczas B nie miałby czego szukać w sądzie. Co z tego bowiem, że trafiłby na uczciwego i bezstronnego sędziego, skoro ów sędzia musiałby orzekać w oparciu o jednoznaczną i niewymagającą interpretacji (choć bezwzględną wobec B) umowę? Dura lex, sed lex – można byłoby powiedzieć. Jedyną nadzieją dla B byłoby wówczas przekupienie sędziego, albo nadzieja na to, że sędzią okaże się jego bliski przyjaciel.

Jestem zdania, że sytuacja, w której jedna ze stron sporu samodzielnie tworzy prawo, którego musi przestrzegać druga strona, jest taką samą patologią, jak sytuacja, w której jedna ze stron sporu jest sędzią. Zaburzenie równowagi stron na poziomie konfliktu co do istnienia prawa (poprzez przyznanie jednej ze stron „prawa do określenia, co jest prawem”) jest równoznaczne z zaburzeniem całego procesu rozwiązywania konfliktu, którego efektem końcowym jest nie tylko nierozwiązanie konfliktu pierwotnego, ale wręcz stworzenie „konfliktu co do sposobu rozstrzygnięcia konfliktu”.

Tym sposobem, doszedłem do mojego najważniejszego zastrzeżenia co do demokracji (względnie – rządów większości): Tworzenie prawa większością głosów jest złamaniem zasady „nemo iudex in causa sua”. Takim samym, jak posadzenie strony sporu na fotelu sędziowskim.
Nie powinniśmy zakładać, że większość jest na tyle uczciwa, etyczna i sprawiedliwa, że stworzy wyważone prawo, uwzględniające interesy jak najszerszej grupy obywateli. Powinniśmy uznać, że przyznanie większości tak daleko idącego uprawnienia jest wystawianiem tejże większości na próbę oraz wodzeniem jej na pokuszenie. Jeśli będziemy głosować w referendum nad projektem, czy nałożyć na bogatych podatek, z którego finansowany byłby socjal dla biednych, to zarówno biedni, jak i bogaci, byliby w takim głosowaniu sędziami we własnej sprawie. Biedni byliby za (nawet gdyby miało to zrujnować gospodarkę) a bogaci przeciw (nawet gdyby podatek był niewielki a jego uzasadnienie – sensowne). Ani bogaci, ani biedni, nie byliby w stanie ocenić sprawy obiektywnie – i nie ma się co dziwić, albo mieć pretensje. Jesteśmy tylko ludźmi.

Istotę obecnego sporu o TK można – moim zdaniem – porównać do opisanego powyżej przykładu z umową najmu: PiS samodzielnie redaguje umowę i zapisuje tam co chce (tj. wybiera sędziów, wprowadza ustawę „naprawczą”) a anty-PiS liczy na swoich „dobrych przyjaciół” w składzie sędziowskim i na to, że orzekną oni po myśli anty-PiS niezależnie od tego, co znajduje się w umowie, którą zredagował PiS.
Zarówno działanie PiS, jak i anty-PiS jest częściowo patologiczne i stanowi odmianę bycia sędzią we własnej sprawie. PiS ma rację, że kwestionuje „bezstronność” niektórych sędziów TK a anty-PiS ma rację, że kwestionuje uprawnienie PiS do samodzielnej redakcji umowy. Problem anty-PiS-u polega na tym, że atakując uprawnienie PiS do samodzielnej redakcji umowy, kwestionuje w istocie demokrację, do czego – z oczywistych względów – się nie przyzna. Ja takich oporów nie mam.


Jestem zdania, że sposobem na rozwiązanie naszych polskich problemów (oraz podstawą nowego ustroju) winno być stworzenie takiego systemu rozwiązywania „konfliktów co do istnienia prawa”, który niwelowałby opisany powyżej problem bycia sędzią we własnej sprawie.
Jak to zrobić? Na początek, uznać czym prawo w istocie jest i czym być powinno. Patrząc po raz ostatni na przykład z A i B można zauważyć, iż fakt, że do zawarcia umowy najmu potrzebna była zgoda obu zainteresowanych stron, w znacznym stopniu rozwiązał już na starcie konflikt co do istnienia prawa. Prawo jest bowiem – w mojej ocenie – umową. Jeśli będziemy je tak traktować, to znajdziemy też lepszy sposób na jego tworzenie. I zamiast mówić „dura lex sed lex”, zaczniemy podkreślać, że „pacta sunt servanda”.


CDN


Ostatnio zmieniony przez Stanisław Anioł dnia Śro 15:40, 13 Kwi 2016, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 14:39, 13 Kwi 2016    Temat postu:

Coś mi nie wyszło z wklejeniem cytatu + nie wiem czemu, ale na początku oznaczyło mój wpis, jako dokonany przez "Gościa". Pierwszy wpis o tej samej treści można byłoby wykasować
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzego




Dołączył: 14 Gru 2015
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 15:25, 13 Kwi 2016    Temat postu:

Stanisław Anioł napisał:
Coś mi nie wyszło z wklejeniem cytatu + nie wiem czemu, ale na początku oznaczyło mój wpis, jako dokonany przez "Gościa". Pierwszy wpis o tej samej treści można byłoby wykasować

Jest w pańskiej mocy to naprawić. U góry pańskich wpisów po prawo jest przycisk "Zmień".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 13 Gru 2015
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 12:38, 18 Kwi 2016    Temat postu:

Wykasowałem ten podwójny wpis.
Jestem po dłuższej chorobie, ale za kilka dni spróbuję się odnieść do ostatnich wpisów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 12:47, 09 Maj 2016    Temat postu:

Ciekawy tekst w temacie problemów z definicją pojęcia "demokracja":

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanisław Anioł




Dołączył: 15 Gru 2015
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 9:42, 16 Cze 2016    Temat postu:

Link do kolejnego tekstu o demokracji, z którym nie mogę się nie zgodzić. Wklejam, gdyż dzięki temu nie muszę sam tego pisać:

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.piszemykonstytucje.fora.pl Strona Główna -> Założenia do Konstytucji Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin